OD KOLOSEUM DO EURO


Jola Brzeska


JOLA BRZESKA: DEMOKRACJA CZY DARWINIZM W WARSZAWIE?

Jakąkolwiek realną dyskusję o charakterze Warszawy ucina masowa prywatyzacja tysięcy kamienic, a także skwerów i ogrodów. Prawo mieszkańców do godnego życia i wpływu na tkankę miejską zastępuje wolna amerykanka. W Warszawie AD 2012 wygrywa silniejszy, bogatszy, ten „kto da więcej”. Tragedię miasta dobitnie odzwierciedla historia śmierci Jolanty Brzeskiej, warszawskiej działaczki społecznej, walczącej przeciwko podwyżkom czynszów. 


Brzeska aktywnie broniła praw najemców lokali miejskich i zreprywatyzowanych. O ile nie miała złudzeń, że władze miasta kierują nim jak firmą, ignorując potrzeby lokatorów, to już na własnej skórze odczuła, że prawdziwe kłopoty zaczynają się gdy miasto dosłownie ustępuje miejsca firmie: Oddana przez ratusz w ręce książęcego duetu Massalski - Mossakowski – profesjonalistów od skupu roszczeń, powszechnie znanych z nękania lokatorów kilkudziesięciu już budynków przejętych w całej Warszawie, szybko wpadła w pułapkę stale windowanych opłat za lokal. Mimo beznadziejnej sytuacji, toczyła z Mossakowskim boje w sądzie, będąc ostatnią lokatorką, której kamienicznik nie potrafił usunąć. 


Jola walczyła także o systemową zmianę w Polsce – jedynym kraju postkomunistycznym, gdzie lokatorów rzucono „na żywioł”: nigdzie indziej bowiem roszczeń nie załatwia się kosztem mieszkańców. Za to „biedna” Warszawa, zamiast wzorem innych krajów zdecydować się na niewielkie odszkodowania, drenuje swój budżet płacąc 100 proc. wartości rynkowej, albo – co gorsza – całkiem oddaje kilkumilionowe nieruchomości, wraz z ludźmi w środku, niczym z wkładką mięsną, oraz z metką: „róbcie z nimi, co chcecie”. 
Prosty komunikat władz zrozumiało wielu kamieniczników, nie tylko „właściciele” Joli. Opowieści o brukaniu godności lokatorów po obu stronach Wisły mrożą krew w żyłach. Praga. Odpowiedź na prośbę o ponowne podłączenie wody: jest za dużo gówna, zarówno ludzkiego, jak i psiego. Jak tylko gówno opuści budynek, wszystkie problemy przestaną istnieć. Bo budynek jest deficytowy, dopóki siedzi w nim gówno. Podpisane: administrator Kris Kozłowski. Śródmieście. Znów podwyżka czynszu. Czy można tak człowieka dwa dni przed świętami wyrzucić? - Ale to nie jest człowiek, odpowiada kamienicznik Anna Ferguson. Reakcja władz wobec dramatu mieszkańców, od Ursusa po Rembertów, jest z reguły taka, jaką słyszała Jola: „To prywatna własność. Sprawa między właścicielem a najemcami”. 


Praktyka nękania najemców oczywiście często łamie prawo. Do Brzeskich dobijano się w trakcie ciszy nocnej, Mossakowski z księciem Massalskim wtargnęli do mieszkania Joli, wycinając zawiasy drzwi szlifierką kątową, grozili im słownie – wszystko w niemej obecności kilku policjantów. Podobnych historii są dziesiątki. Jakże kontrastują one choćby z ostatnimi scenami obrony mlecznego baru na Śródmieściu, gdzie stoły z pierogami otoczył podwójny kordon w pełni uzbrojonych funkcjonariuszy gotowych do szturmu!? Dlatego też ożywiona m.in. obroną Baru Prasowego debata o lokalach miejskich – przetargach profilowanych i niższych czynszach, trafia na bariery. Demokratyczną dyskusję o charakterze miasta ucina bowiem nie tylko ignorancja władz, demonstracja sił porządkowych i paranoidalna obawa przed społeczną samoorganizacją, ale też masowa prywatyzacja tysięcy kamienic oraz skwerów i ogrodów. Prawo mieszkańców do godnego życia i wpływu na tkankę miejską zastępuje wolna amerykanka. W Warszawie AD 2012 wygrywa silniejszy, bogatszy, „kto da więcej”. Historia śmierci Jolanty Brzeskiej, warszawskiej działaczki społecznej, walczącej przeciwko podwyżkom czynszów, dobitnie odzwierciedla dzisiejszą tragedię miasta. 


Na samej Marszałkowskiej już ponad czterdzieści kamienic zostało przekazanych w ręce prywatne. Na zwrot czeka nawet dwadzieścia tysięcy nieruchomości, oraz tereny zielone, o których utrzymanie wbrew planom zabudowy desperacko walczą okoliczni mieszkańcy. Ogółem, według opinii grup zrzeszających właścicieli nieruchomości, 97 proc. terenu przedwojennej Warszawy powinno zostać zwrócone w naturze (ewentualnie w gotówce). Pole do otwartej dyskusji na temat charakteru miejskiej tkanki zawęża się więc dramatycznie i ustępuje prywatnemu widzimisię. Problem nie dotyczy oczywiście tylko stolicy: według raportu Andreasa Billerta nt. zmian w polskich miastach na tle standardów unijnych, polityka rozwoju miasta, realizowana w Polsce, osiągnęła dziś formy nieznane obecnie w krajach unijnych. Niepożądane procesy zachodzące w polskich miastach, są ewidentne i szeroko rozpoznane. Głównym beneficjentem powyższego stanu rzeczy są prywatni deweloperzy (...). Uruchomiono na olbrzymią skalę, procesy suburbanizacji, dezurbanizacji i chaosu przestrzennego. Polityka nie reaguje również na wzrastającą krytykę społeczną skierowaną na sytuację miejską. W kręgach fachowych uznano to za polityczną kompromitację i brak realizacji przez instytucje polityczne ich społecznego mandatu w zakresie zrównoważonego rozwoju miast: (...) prawie 20 lat od rozpoczęcia transformacji i zmiany ustroju społeczno-gospodarczego, rządzących Polską, niezależnie od reprezentowanej przez nich tzw. opcji politycznej, nie interesuje sytuacja w polskich miastach ani też los ich mieszkańców, czyli sposób życia 62% obywateli. 


Politycy mają oczywiście ogromny wpływ na przyszłość Warszawy. Na ile ich wizja bliska jest woli mieszkańców? Obwieszczone na powszechnie dostępnym profilu facebooka umiłowanie burmistrza Śródmieścia, Bartelskiego do elitaryzmu, dynamiki, ryzyka, prywatnej gospodarki, a także jego cecha szczególna: brak wrażliwości społecznej nie pozostawiają złudzeń. Ten były aktywista Unii Polityki Realnej i wiceprezes libertariańskiego klubu KoLiber, nie ukrywa, że należy do zagorzałych zwolenników prywatyzacji czegokolwiek. Paplanina o „europejskich aspiracjach” Warszawiaków i fałszywa opozycja „tanie-przaśnie, drogie-modne”, którą burmistrz postulował w niedawnym wywiadzie dla Wyborczej, mają najzwyczajniej uzasadnić jego politykę segregacji miasta wg cenzusu majątkowego. Zarówno UPR jak i KoLiber, uznane są – obok Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego – za najwierniejszych sojuszników inwestorów korzystających z reprywatyzacji. Stanowisko burmistrza – nie mówiąc o jego obecności na scenie politycznej – nie jest oczywiście aberracją. Wszak sam premier, i to trzy dni po odnalezieniu spalonego ciała Joli Brzeskiej, w rozmowie z reporterem PAP 11. marca br. stwierdził, że wprowadzenie ustawy reprywatyzacyjnej byłoby nieuczciwe wobec... obywateli, biorąc na siebie odpowiedzialność za decyzję o zamrożeniu prac nad regulacją. 


W tym kontekście nie dziwią nonszalanckie gesty każdej ekipy partyjnej, burmistrza i reszty władz miasta, ich brak sympatii wobec zdemokratyzowania polityki lokalowej – oddając co można w prywatne ręce, władze same zarządzają miastem niczym firmą. Głosy „podwładnych”, czyli mieszkańców – obrońców skwerów, barów mlecznych, lokatorów – są całkowicie ignorowane. Mieszkańcy zasiedlający oddane lokale znaleźli się w samym ogniu walki: każdego roku konsekwentnie uszczupla się ich prawa, byle szybciej ustąpili miejsca na rzecz elitarnej wizji inwestorów: likwidacja „okresu ochronnego”, możliwość eksmisji do garaży, piwnic, suteren, w końcu – budowa osiedli kontenerów w Józefowie. 


W świetle radykalnej utraty wręcz podstawowych praw do godnego życia w Warszawie, nie można się dziwić, że mieszkańcy biorą sprawy w swoje ręce i domagają się większego wpływu na miasto: przejęcie Prasowego, brygady „Okrzejówki” patrolujące praskie kamienice zagrożone częstymi pożarami, zajmowanie pustostanów dla lokatorów wyrzuconych na bruk, przecinanie łańcuchów na bramach skwerów zamkniętych przez deweloperów, to jedynie pierwsze oznaki, iż Warszawiacy nie godzą się na lekceważenie ich potrzeb. Dramatyczny apel wzniesiony w marcu przez lokatorów – przyjaciół Joli Brzeskiej: „wszystkich nas nie spalicie!”, jest dziś przekuwany w czyn. Nadzwyczaj nerwowa reakcja miasta wobec próby odbicia baru mlecznego nie jest zaskoczeniem: włodarze Warszawy zdali sobie sprawę, że bezpowrotnie kończy się pewna epoka. Wątła wiara w kontrakt społeczny, który od dawna już obowiązywał tylko jedną stronę – obywateli – została ostatecznie pogrzebana wraz z ciałem Joli Brzeskiej, 4. stycznia na cmentarzu komunalnym w Antoninowie. Praktyka redukowania miasta do roli "spółki z ograniczoną odpowiedzialnością", a mieszkańców - do "zasobów ludzkich", jest logiką darwinizmu społecznego, a nie prawdziwej demokracji. Jeśli władze chcą zapobiec coraz bardziej dramatycznym konfliktom wokół prawa do korzystania z miejskiej przestrzeni, nie mają innego wyjścia jak tylko włączyć mieszkanki i mieszkańców miasta do procesu współdecydowania. Kapitał i politycy się zmieniają - my zaś, jakkolwiek "przaśni", jesteśmy podstawową tkanką miejską. Jolu, odzyskamy miasto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz